artykuły

Oszustwa i pomyłki w nauce

22:02
Sun, 1 January 2006
Oszustwo przypisywane Koreańczykowi Woo Suk Hwangowi, dotychczas uważanemu za twórcę pierwszego klonu człowieka, rzuca cień na całą naukę, która stała się polem rywalizacji o sławę i wielkie pieniądze. Naukowcy muszą zabiegać o środki na badania. Nic dziwnego, że niektórzy chcą sukcesu za wszelką cenę.
Klonowanie - tworzenie identycznych genetycznie kopii istot żywych - pobudza wyobraźnię zarówno pisarzy science fiction, dziennikarzy i szarlatanów, jak i żądnych sławy i sukcesu naukowców. Przed Woo Suk Hwangiem sklonowanie człowieka przypisywała sobie sekta Raelian, czcicieli kosmitów. W ich przypadku klonowanie miałoby być sposobem na fizyczną nieśmiertelność - jednak przedstawiciele Raelian nie przedstawili żadnego dowodu na urodzenie się sklonowanego dziecka. Jeszcze wcześniej - w latach 70. - rzekome klonowanie człowieka opisał nader szczegółowo dziennikarz David M. Rorvik w książce "Na obraz i podobieństwo swoje". Sklonowanie owcy Dolly - pierwszego ssaka wyhodowanego z dojrzałej komórki ciała w roku 1996 - także przyjęto ze sceptycyzmem. W czerwcu tego roku tygodnik "Nature" przedstawił wyniki ankiety na blisko 3 tys. naukowców amerykańskich. Okazało się, że około jedna trzecia z nich przyznała się do karygodnego postępku dotyczącego metodologii badań w ciągu ostatnich trzech lat. 6 proc. respondentów nie przedstawiło danych, które okazały się sprzeczne z wynikami ich własnych, wcześniejszych badań, 15 proc. zignorowało "twarde" naukowe dane na podstawie swojego "głębokiego przekonania", a 15,5 proc. zmieniło projekt, metodologię lub wyniki badań pod presją instytucji finansujących. Jak napisali autorzy artykułu, współcześni naukowcy działają pod presją współzawodnictwa, wymagań prawnych i społecznych oraz żądań przełożonych, które skłaniają do naruszania rzetelności. Najsłynniejszym naukowcom przypisuje się oszustwa. Zdaniem dużej grupy badaczy twórca psychoanalizy, Zygmunt Freud, dopuścił się co najmniej dwóch fałszerstw. Oszustwem był już pierwszy opis psychoanalizy u pacjentki znanej jako "Anna O.". Freud miał ją rzekomo wyleczyć, tymczasem dziś wiadomo, że po terapii trafiła do zamkniętego zakładu psychiatrycznego. Ponadto Freud próbował odzwyczaić przyjaciela od morfiny, podając mu "nieszkodliwą" kokainę. Lekarstwo okazało się gorsze od choroby. Jednym z "klasycznych" oszustw naukowych jest przypadek "Człowieka z Piltdown", półczłowieka, półmałpy, rzekomo odkrytego w roku 1912 przez Charlesa Dawsona. Fragment jego czaszki pochodził od człowieka ze średniowiecza, dolna szczęka należała do orangutana z Borneo, a ząb był kopalnym zębem szympansa. Roztwór żelaza i kwasu chromowego nadał kościom jednolity, starożytny wygląd, a odpowiednie podszlifowanie pozwoliło dopasować poszczególne fragmenty. Oszustwo, prawdopodobnie dokonane dla żartu przez współpracownika Dawsona, wyszło na jaw dopiero po 40 latach, dostarczając wygodnego argumentu przeciwnikom teorii ewolucji. Kilka lat temu w Chinach sfabrykowano szczególnie pomysłową skamieniałość, rzekomo brakujące ogniwo między gadami a ptakami. "Archaeoraptor" okazał się skomplikowaną układanką z 88 fragmentów skał oraz kości różnych zwierząt, co wykazała dopiero tomografia komputerowa. Najsłynniejszym chyba przypadkiem fałszerstwa w dziedzinie nauk biologicznych był przypadek Williama T. Summerlina, który twierdził że potrafi przeszczepiać u laboratoryjnych zwierząt rogówkę oka, gruczoły i skórę nawet w przypadkach, gdy teoretycznie przeszczep nie powinien się udać. Niektóre pseudoodkrycia naukowe są wynikiem nie oszustwa, ale pomyłki. W roku 2001 francuscy naukowcy z Uniwersytetu Piotra i Marii Curie w Paryżu musieli przyznać, że opisana przez nich na podstawie myśliwskich opowieści i dziwnych rogów "rzadka azjatycka kozica", Pseudonovibos spiralis, to w rzeczywistości zwykła krowa, której rogi poskręcali fantazyjnie tubylczy rzemieślnicy. Szczególnie brzemienne w skutki są pomyłki i oszustwa w dziedzinie medycyny. Niekompetencja dziennikarzy w połączeniu z siłą oddziaływania mediów sprawiły, że w latach 1997/98 metoda włoskiego profesora Luigiego di Bella znalazła szerokie zastosowanie w leczeniu raka dzięki wręcz histerycznemu poparciu społeczeństwa, z manifestacjami na ulicach i kryzysem rządowym włącznie. Połączenie witamin i modnych substancji, takich jak somatostatyna, melatonina, bromokryptyna i retinoidy, miało pobudzić siły odpornościowe pacjenta, nie uszkadzając zdrowych komórek. Jednak metoda okazała się bezskuteczna, a straty - ludzkie i materialne - olbrzymie. W Polsce podobny los spotkał metodę zmarłego w roku 1996 profesora Tołpy - jego przeciwrakowy preparat z torfu okazał się nie tyle leczyć, co pobudzać wzrost raka. Natomiast dzięki hojnemu wsparciu rządu i Barbary Piaseckiej-Johnson do dziś istnieje firma sprzedająca torfowe kosmetyki. Więcej przykładów można znaleźć w książce Alexandra Kohna "Fałszywi prorocy - oszustwa i błąd w nauce i medycynie", która kilka lat temu ukazała się nakładem Wydawnictwa Naukowego PWN.
PAP, MFi

Skomentuj

Aby zamieścić komentarz, proszę włączyć JavaScript - niestety roboty spamujące dają mi niezmiernie popalić.






Komentarze czytelników

    Nie ma jeszcze żadnych komentarzy.
    Dexter